Wiecie, że nie lubię spiskowych teorii. Wyznaję zasadę, że rynek jest efektywny ale durny. Tak to moja prywatna teoria, jednak w świetle ostatnich artykułów chciałbym poznać wasze zdanie. Na początek trochę czytania cytuję za
www.pb.pl
Niewidzialna ręka rynku? Nie u nas
Adrian Boczkowski, Andrzej Stec
25.11.2008 00:54
Rynek coraz mocniej obawia się, że ktoś nieładnie pogrywa i zarabia na spadkach kosztem Polaków. Przykłady? Choćby najświeższe – JP Morgan i UniCredit. Ale to nie koniec…
Podobna tematyka
Lotos mocno traci, bo jest "wart zero"
To JP Morgan stał za "fixingiem cudów"
— To normalne. Mamy globalny kryzys finansowy, największy od II wojny światowej — uspokajają niektórzy nasi rozmówcy.
Ostatnio przybywa jednak przesłanek, które wskazują, że bessie na krajowym rynku finansowym pomaga jakaś niewidzialna ręka rynku. Miałaby ona należeć do kilku zachodnich instytucji finansowych.
Alarmujące wieści płyną z rynku walutowego.
- Kilka dużych zagranicznych instytucji urządziło sobie prawdziwą zabawę naszą walutą — czytamy w komentarzu Jacka Maliszewskiego z niezależnej firmy Alpha Financial Services. Według autora zagranica skupiła w wakacje olbrzymie ilości opcji kupna euro/złoty i dolar/złoty (pozwalają wezwać wystawcę do sprzedaży walut po wcześniej ustalonej cenie). Sprzedającymi byli polscy eksporterzy, którzy zabezpieczali się przed mocnym złotym. Ponoć nominalna wartość opcji przekracza nawet 20-krotnie roczne ich przychody.
— Instytucje, które kupiły te opcje, trzymają teraz nasz rynek w garści. Staje się to wręcz niebezpieczne dla całej polskiej gospodarki. Warto zwrócić uwagę, że autorami nieprzychylnych raportów na temat polskiej gospodarki (obniżenie prognoz PKB na przyszły rok, wskazywanie na ryzyko wystąpienia kryzysu walutowego, rekomendowanie własnym klientom gry na spadek cen naszych akcji i obligacji itp.) są wspomniani właściciele opcji — twierdzi Maliszewski. "Zabawa" zagranicy miałaby potrwać do połowy grudnia. Wtedy dojdzie do rozliczenia opcji.
W zakrojoną na dużą skalę operację zmierzającą do sztucznego osłabienia złotego nie wierzy jeden z najlepszych w kraju analityków walutowych Marek Rogalski z Domu Maklerskiego FIT.
— Nikt nie potrafi policzyć, ile wystawiono tych opcji. Rynek walutowy nie jest regulowany. Nie widać, kto i skąd na nim gra — powiedział nam Rogalski.
Teorię Maliszewskiego potwierdzają jednak coraz większe straty walutowe krajowych firm. Tylko w ostatnich dniach przyznało się do nich kilka spółek giełdowych (grupa PPWK, chemiczny Ciech, budowlany Erbud, a nawet państwowe Police).
- Namówienie przez banki firm produkcyjnych do zakupu opcji o wielkiej wartości nie jest jednak wynalazkiem polskiego rynku. Sześć, siedem lat temu podobna sytuacja zdarzyła się w USA, a przedsiębiorstwa potraciły wielkie pieniądze. Tam mocno skrytykowano banki za wykorzystanie niewiedzy swoich partnerów. U nas eksporterzy teoretycznie powinni mieć kompetencje co do rynku walutowego i nie powinno winić się za powstałe straty banków. Te jednak nie mogą działać tak agresywnie. Trzeba jednak pamiętać, że od połowy września skala zaskoczenia na rynku była tak duża, że nie przewidział jej żaden model. Teraz obserwujemy tego konsekwencje – tłumaczy Wiesław Rozłucki, były prezes GPW.
W ostatnich dniach wrze również na warszawskim parkiecie. Wątpliwości budzi znów rynek terminowy. Po cudownym fixingu z 12 listopada (JP Morgan sztucznie zawyżył wtedy kursy, rzucając na rynek potężne zlecenie kupna) gwałtownie wzrosła liczba otwartych pozycji na rynku kontraktów terminowych na WIG20. Większą determinacją wykazują się pesymiści, co sugeruje chociażby ujemna baza (różnica między indeksem a kursem kontraktu). Inwestorzy na forach piszą wprost: "kroi się coś większego". Spekulują, że do 19 grudnia (wtedy dojdzie do rozliczenia kontraktów) ktoś w porozumieniu z pesymistą z rynku terminowego zasypie GPW akcjami, aby zgarnąć wysokie zyski na rynku terminowym. Na szczęście tej teorii nie potwierdzają mocne poniedziałkowe wzrosty.
- Jestem daleki od spiskowych teorii dziejów. Trudno bez solidnych podstaw oskarżać kogokolwiek o celowe osłabianie złotego czy zaczernianie obrazu polskiej gospodarki. Pomyłki czy nawet błędy merytoryczne mogą przecież zdarzyć się w raportach analityków. Nie ulega jednak wątpliwości, że sprawę warto zbadać – komentuje Wiesław Rozłucki.
Podejrzenia inwestorów wzmogły ostatnie wydarzenia na GPW. Chodzi o cudowny fixing i przede wszystkim piątkowy komunikat Komisji Nadzoru Finansowego. Strażnik prawa na giełdowym podwórku podejrzewa, że amerykańska instytucja JP Morgan dopuściła się manipulacji. Zawiadomiono już prokuraturę. Wkrótce sprawą zajmie się rząd.
— Zdarzenie z 12 listopada nie miało negatywnych skutków dla innych inwestorów niż JP Morgan — twierdzi szef GPW Ludwik Sobolewski.
— Ewidentnie widać, że zagraniczne instytucje finansowe szukają haków na Polskę i nieobiektywnie przedstawiają nas w raportach — przyznaje jednak anonimowo znany analityk z dużej krajowej instytucji. Dodaje, że manipulowanie kursem złotego czy wartością WIG20 przy tak płytkim rynku jak obecnie nie jest większym problemem.
Trudno wskazać działania, które mogłyby uzdrowić sytuację na rynku złotego czy na GPW.
— Takiej grze zagranicy przeciwstawić się może jedynie albo bank centralny, albo jakiś inny duży gracz widzący własne korzyści w grze na umocnienie złotego oraz na wzrosty cen papierów wartościowych — twierdzi Maliszewski.
Tymczasem krajowe instytucje są zbyt słabe. Z funduszy inwestycyjnych od miesięcy odpływają pieniądze, a OFE jakby bały się akcji.
Doraźnie straszakiem mogą być działania KNF i prokuratury. Teoretycznie w grę wchodzi też skup przecenionego złotego przez NBP lub decyzja rządu o niezwłocznym wejściu do systemu ERM II, co przyśpieszyłoby przyjęcie euro
— Póki nie ma ostatecznej decyzji o wejściu Polski do ERM II, jakiekolwiek interwencje NBP na rynku złotego w tak niepewnych czasach mogłyby odbić się czkawką. Z drugiej strony, szybkie podjęcie decyzji o wejściu do ERM II w czasie kryzysu zwielokrotniłoby pokusę gry złotym i zwiększyło ryzyko kursowe — mówi Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP.
Jego zdaniem najlepsze byłoby wejście do strefy euro bez "poczekalni".
— Przyjęcie wspólnotowej waluty jest niewątpliwie długoterminowym remedium, ale obarczonym krótkoterminowymi komplikacjami — dodaje.
I drugi artykuł
„Coś się kroi większego”
Andrzej Stec
22.11.2008 20:57
Na GPW gwałtownie wzrosła liczba otwartych pozycji na rynku kontraktów terminowych. Według maklerów to sprawka jakiegoś pesymisty, który ożywił się po cudownym fixingu. – Poczeka na grudniowe rozliczenie kontraktów, zasypie parkiet akcjami i zrealizuje godziwe zyski – spekulują inwestorzy na forach.
Podobna tematyka
To JP Morgan stał za "fixingiem cudów"
„Fixing cudów to potężna manipulacja”
„Ktoś trzyma w szachu naszą giełdę” – alarmują inwestorzy aktywni na krajowym kontraktów terminowych. „Kroi się coś większego” – spiskują niektórzy na forach. Być może to tylko odreagowanie bessy przez zmęczonych już inwestorów. Teorię spiskową uwiarygodnia jednak statystyka.
Od cudownego fixingu (środy, 12 listopada) gwałtownie rośnie liczba otwartych pozycji (tzw. LOP) na krajowym rynku terminowym.
- To oznacza dawno niespotykaną polaryzację oczekiwań. Wysoki poziom LOPów jest porównywalny do skali polaryzacji oczekiwań odnotowanej podczas kilkumiesięcznej konsolidacji w okresie styczeń-maj br. – czytamy w komentarzach ING Securities.
W feralną środę LOP wyniosła prawie 61 tys. To o jedną piątą więcej, niż ówczesna 10-sesyjna średnia. Obroty wzrosły zaś o 150 proc. (do 62,5 tys. kontraktów). W ostatnich dniach inwestorzy mieli aż 88,9 otwartych pozycji. Obrót jednak się zmniejszył! (w czwartek na przykład wyniósł 48 tys. kontraktów). Co ciekawe mocno ujemna jest baza (wynosi 30 pkt., około 2 proc.).
- Nic w tym dziwnego. Zawsze w okresie dużej zmienności rosną obroty na rynku terminowym. A ta utrzymuje się na całym świecie – uspokajali przedstawiciele giełdy i niektórzy analitycy na konferencji poświeconej instrumentom pochodnym.
Czytaj poniżej
Reklama:
O co chodzi? Teoria spiskowa, w którą wierzą nawet niektórzy wytrawni maklerzy, przewiduje, że ktoś miałby w najbliższych tygodniach celowo dołować krajowy rynek akcji. Dzięki temu ktoś inny, działając w porozumieniu ze sprzedającym akcje, zarabiałby na krótkiej pozycji zawartej na rynku terminowym. Spadki na rynku kasowym miałyby potrwać aż do połowy grudnia. Wtedy, bowiem, w trzeci, roboczy piątek grudnia dojdzie do definitywnego rozliczenia strat i zysków na najbardziej płynnej na GPW serii kontraktów terminowych na indeks WIG20.
Podejrzenia inwestorów nasiliły się po piątkowym komunikacie Komisji Nadzoru Finansowego. Regulator wyjaśnia w nim sprawę cudownego fixingu z 12 listopada. Podejrzewa o manipulację brytyjską filię dużego, amerykańskiego banku inwestycyjnego JP Morgan. Zawiadomił już prokuraturę.
Przypomnijmy. Na sesji 12 listopada, tuż przed fixingiem, bank złożył potężne zlecenie koszykowe na największe spółki. Doszło do jego realizacji sztucznie zawyżając kursy blue chipów i indeks WIG20. Krajowi drobni inwestorzy rzucili się do otwierania pozycji długich, wierząc, że kurs kontraktów, choć trochę zmniejszy różnicę do indeksu. Ten optymizm ktoś wykorzystał otwierając pozycje krótkie. Optymiści przeliczyli się. Następnego dnia indeks i kurs kontraktów znów spadały. Z komunikatu KNF wynika, że JP Morgan miał otwartą pozycję (prawdopodobnie krótką) na rynku terminowym (niewykluczone, że chodzi o kontrakty forward zawarte na rynku międzybankowym w Londynie).
Drobni inwestorzy mają nadzieję, że szybka reakcja KNF wystraszy lub co najmniej utrudni działanie ewentualnego pesymisty z rynku terminowego, który miałby ostatnio zwiększać krótką pozycję. O ile on w ogóle istnieje.
Malin rozpisywał się dość szeroko u siebie na blogu odnośnie transakcji walutowych naszych eksporterów i grubasów z zagranicy to jego ostatni wpis
http://jacekmaliszewski.blox.pl/2008/11 ... Komentarzy
Polecam również komentarze pod wpisem.
Nawet ja ostatnio się zastanawiam czy ten magiczny LOP może coś oznaczać ?
Co wy na to ?